„Szczęście za horyzontem” Krysi Mirek, to już nie wiem która z kolei (nawet nie śmiem liczyć) pozycja literacka w dorobku pisarskim autorki. Czytałam, śmiałam się i płakałam… Dlaczego?
Odpowiedź znajdziecie poniżej.
Czasem spalone mosty to najlepszy początek. Justyna popełnia wielki błąd, po którym nie może już wrócić do dawnego życia: pracy w eleganckim biurowcu, wygodnego apartamentu i związku, który opiera się na przyjemności.
(...)
Janek wszystko zrobił, jak należy, jednak na każdym polu ponosi klęskę. Ma kłopoty finansowe, beznadziejną pracę, której nie znosi, a jego dzieci są zaniedbane. Tych dwoje spotka się przypadkiem. Zderzenie dwóch światów sprawi, że życie Justyny i Janka na zawsze się odmieni. Czy starczy im odwagi, by poszukać szczęścia trochę dalej niż na wyciągnięcie dłoni? Ruszyć za horyzont, do miejsca, które wydaje się najmniej odpowiednie, a jednak kusi z wielką mocą? To historia niezwykła, pokazuje, jak bardzo można się pomylić, sądząc po pozorach.
„Szczęście za horyzontem” to niepozorny tytuł i jeszcze bardziej niepozorna okładka. A to, co się za tym kryje – jest niesamowite. Tak mogę to ująć jednym słowem.
Krystyna Mirek napisała kolejną powieść pełną ciepła, ale i prawdy o nas samych. Ludzie dziś zbyt często szafują wyrokami, widzą to co chcą widzieć i zupełnie nie zastanawiają się na tym, że raz wypowiedziane słowa mogą kogoś zranić na zawsze.
To smutne jak wiele nam nie trzeba, by wydać opinię o innych sądząc tylko po pozorach, po ich zwykłej, szarej powierzchowności?
Ale tak właśnie jest.
Autorka podkreśla to stanowczo w swej powieści, co więcej ewidentnie nie zgadza się na to. Pokazuje w sposób prosty jak mocno żyjemy w czasach gdzie liczy się to o widać w mediach społecznościowych. Z jaką lekkością wyrabiamy sobie błędne często opinie o ludziach. Otaczają nas wszędzie uśmiechnięte zdjęcia, cudowne wspomnienia i tak zwane „lajki”. A przecież nie zawsze to, co widać jest odbiciem stanu faktycznego. Za tymi pięknymi fotkami kryją się często (nie zawsze) zgrzyty, kłótnie, tragedie.
Podczas lektury zastanawiałam się dlaczego ludzie to robią...
Dlaczego robią tyle rzeczy na pokaz?
Czy fałsz tak często pokazywany w sieci daje im poczucie jakieś dziwnej satysfakcji?
Czy może dodaje im siły i wiary?
Czy jest swego rodzaju wyznacznikiem ich wartości?
Trudno odpowiedzieć na te pytania nie znając przyczyn takiego postępowania.
Jedno wiem na pewno, żadne piękne zdjęcia w „internetach” nie są w stanie zmienić naszej rzeczywistości.
Dlatego idąc dalej śladami bohaterów powieści Krystyny Mirek śmiało mogę powiedzieć, że tylko żyjąc prawdziwie mamy możliwość kreowania naszego szczęścia i zadowolenia.
„Szczęście za horyzontem” to również powieść, która porusza temat pomocy międzyludzkiej, zwracania uwagi na to, co dzieje się w naszym pobliżu.
Ileż to razy przechodzimy obok czyjegoś nieszczęścia – i nic z tym nie robimy?
Ile razy wolimy udawać, że nie widzimy czyjejś biedy? Czyjejś tragicznej sytuacji?
Zapominamy o tym zaraz jak znikamy za zakrętem.
Wiadomo, że całego świata nie zbawimy. Nie ma takiej opcji.
Często nasza własna codzienność bywa wystarczająco trudna do ogarnięcia… Ale mimo wszystko, nie traćmy naszego człowieczeństwa. Nie zabijajmy własnymi kłopotami empatii, która w nas drzemie.
Czasami wystarczy komuś mały gest z naszej strony. Podzielenie się śniadaniem, pokazanie innej drogi, kilka słów wiary w czyjeś możliwości. I maszyna ruszy… Autorka nie zawiodła mnie ani fabułą, ani kreacjami bohaterów. Wiele się dzieje i akcja naprawdę postępuje z każdą kolejną stroną, tak że nie sposób jest się oderwać.
Bohaterowie żyją, są prawdziwi, mają wady i zalety, a to sprawia, że bardzo łatwo się z nimi identyfikować i współodczuwanie ich emocji jest w tym przypadku samoistne.
Justyna i Jan – dwa różne światy.
Ona – dziewczyna z miasta, której życie zmieniło się w osobisty dramat za sprawą jednej złej podjętej decyzji. Czy będzie potrafiła sobie wybaczyć? Czy kiedykolwiek uzna, że zasługuje od życia na coś więcej niż pokuta?
On – zwykły, prosty chłop, jak sam o sobie mówi. Młodzieńcze zatracenie się w chwili zaowocowało w jego przypadku diametralną zmianą nie tylko w jego życiu, ale zaważyło o losach kilu osób. To pociągnęło za sobą lawinę kolejnych obowiązków, trudności i kłopotów, które z każdym dniem przygniatają go swym ciężarem. Czy jest w stanie uwierzyć, że jeszcze będzie dobrze? Czy mężczyzna, z trójką dzieci może otworzyć drzwi swego serca na miłość? Czy będzie na tyle silny, by zawalczyć nie tylko o dobro dzieci, ale i o własne szczęście?
Historia pozornie zwyczajna. A jednak pod tymi pozorami kryje się głęboka refleksja nad życiem.
Autorka nie daje nam przyzwolenia na letarg. Ustami Justyny wykrzykuje nam w twarz, że cokolwiek się dzieje, zawsze trzeba być szczerym, ze sobą i ze światem. Bez tego, nie da się zbudować nic. Zaś postawą Janka pragnie pokazać nam, że brak wiary w siebie i ludzi, sprawia że stoimy w miejscu.
„Czasem spalone mosty to najlepszy początek!” - takie słowa padają w powieści.
Czy faktycznie tak jest?
Kiedyś, ktoś powiedział mi, że idąc przed siebie, nie powinnam palić mostów za sobą.
Nie posłuchałam. Spaliłam kilka z nich.
A jednak...
W moim przypadku od jednego takiego spalonego mostu zaczęło się dziać coś dobrego. Podobnie jak powieściowy Jan wykonałam jeden telefon i na nowo zbudowałam ten most. Okazało się, że można, i że ze wszech miar warto, bo „(…) wszędzie można znaleźć swoją furtkę do szczęścia”.
Przede mną wiele pracy, wiele dróg i wiele furtek do otwarcia… Jednak te jeden odbudowany most okazał się dla mnie początkiem czegoś nowego. Dzięki temu wiem, że mam przy sobie osoby, które zawsze dostrzegały we mnie wartość samą w sobie. Nie przez piękne zdjęcia w mediach, nie przez fałszywie budowany obraz...a dlatego, że po prostu jestem dla nich kimś godnym zaufania, kimś komu warto dać drugą szansę, podać rękę. Dzięki temu poznałam nowe osoby, które stały się dla mnie naprawdę ważne.
„Szczęście za horyzontem” to powieść, którą można śmiało mogę określić jako skarbnicę drogowskazów, które autorka poutykała pomiędzy zagmatwane losy bohaterów. Porusza do głębi, skłania do refleksji nad własnym postępowaniem i nad postrzeganiem świata. Zachęca byśmy nie odwracali wzroku od drugiego człowieka i nie żyli jedynie iluzjami, jakie zewsząd nas atakują w mediach. Żyjmy pełniej i bardziej świadomie, bo tylko tak jesteśmy w stanie czerpać ze świata pełnymi garściami. Być sobą i znaleźć w naszej egzystencji to, co najważniejsze.
"Człowiek może odnaleźć prawdziwe szczęście w zachwaszczonym ogrodzie (...)” „Szczęście za horyzontem” otuli Was swoim ciepłem i delikatnością. Z pewnością trafi do waszego czytelniczego serca. Uzmysłowi to, o czym zbyt często zapominamy w codziennym pędzie, prawdę o tym, że to co prawdziwe i dobre jest obok nas, ale często tego nie widzimy, gdyż wybieramy to, co jest wygodniejsze i łatwiejsze czyli pozorność. Gdy tymczasem spełnienie i szczęście wymagają od nas czasami walki i poświęcenia. A sukces (ten nasz wewnętrzny) będzie nam smakował o tyle bardziej i mocniej, o ile ciężej przyjdzie nam na niego zapracować.
"Kto nigdy nie był głodny, pojęcia nie ma o smaku potraw. Kto nie pracuje naprawdę, nie zna przyjemności wytchnienia." Polecam zdecydowanie, ta powieść urzekła mnie nie tylko swoją prawdziwością, ale również ciepłem i odrobiną miłości (nie szalonej i szybkiej), ale tej prostej, rodzącej się powolutku każdego dnia. Zauroczyła mnie także magicznym, jesiennym klimatem górskiej miejscowości, gdzie bliżej człowiekowi do natury i jej skarbów. Chwyciła mnie za serce prostotą i ujawnieniem piękna, tam gdzie często go nie dostrzegamy.
"Szczęście za horyzontem" to idealna lektura na zimne wieczory i po ciężkim dniu pracy, przy parującym kubeczku herbaty. Rozgrzeje Was i wzruszy, a przede wszystkim otworzy furtkę, za którą mam nadzieję, każdy z Was zobaczy to wszystko, co warto cenić w życiu.
Za egzemplarz do recenzji serdecznie dziękuję Wydawnictwu Edipresse.
Jedna zła decyzja uruchomiła ciąg zdarzeń, które na zawsze zmieniły Justynę. Ból po stracie, gdybanie co by było gdyby i chęć odpokutowania sprowadzają ją do rodziny Janka. Ich sytuacja skrajnie się od siebie różni jednak razem...być może stworzą coś pięknego.
Autorka wprowadza nas w klimat małomiasteczkowości gdzie każdy o każdym wszystko wie, ba! Czasem ludzie potrafią współczuć, pokręcić głową na znak dezaprobaty,
(...)
wygłosić swoje zdanie oceniając innych...i tyle. Gadać, pokiwać głowami, machnąć ręką i pójść dalej do swoich obowiązków. Nie potrafimy bezinteresownie wyciągnąć ręki, podejść zapytać czy coś potrzeba albo tylko być i pomilczeć. To jest już ponad nasze możliwości. Sama Justyna pojawia się w życiu rodziny Janka bo ma cel, musi odbyć pokutę, żeby uspokoić sumienie. Czy w innym przypadku zwróciłaby uwagę na smutek bijący z oczu dzieci, na bezsilność ich ojca...?
Jak niewiele potrzeba by wywołać uśmiech na twarzach najmniejszych, na to by się nie poddawali w dążeniu do realizacji marzeń, ale...też jak malutko potrzeba by wywołać lawinę nieszczęść, wystarczy słowo, które niejednokrotnie rani bardziej niż fizyczny ból.
Ta książka wywołała we mnie wiele emocji, od złości poprzez smutek, aż po uśmiech i nadzieję na lepsze.
Czytałam ją i widziałam nas, nasze ludzkie zachowania, tak niedorzeczne, tak pełne złośliwości, zazdrości i pychy. Droga autorko dziękuję za tę historię, pokazała mi,że każdy człowiek pomimo błędów jakie popełnił, ma prawo do wysłuchania bez oceniania i ma prawo do szczęścia...a ono tylko czeka, aż, czasem, się o nie potkniemy i nie odrzucimy gdy wyciągnie w naszą stronę swój promyk.
Gorąco polecam, bardzo się cieszę,że takie powieści są wznawiane bo przyznam szczerze, nie wiem czy w innym wypadku bym po nią sięgnęła, a warto, uwierzcie mi, warto.
Odpowiedź znajdziecie poniżej.
Czasem spalone mosty to najlepszy początek. Justyna popełnia wielki błąd, po którym nie może już wrócić do dawnego życia: pracy w eleganckim biurowcu, wygodnego apartamentu i związku, który opiera się na przyjemności. (...) Janek wszystko zrobił, jak należy, jednak na każdym polu ponosi klęskę. Ma kłopoty finansowe, beznadziejną pracę, której nie znosi, a jego dzieci są zaniedbane. Tych dwoje spotka się przypadkiem. Zderzenie dwóch światów sprawi, że życie Justyny i Janka na zawsze się odmieni. Czy starczy im odwagi, by poszukać szczęścia trochę dalej niż na wyciągnięcie dłoni? Ruszyć za horyzont, do miejsca, które wydaje się najmniej odpowiednie, a jednak kusi z wielką mocą? To historia niezwykła, pokazuje, jak bardzo można się pomylić, sądząc po pozorach.
„Szczęście za horyzontem” to niepozorny tytuł i jeszcze bardziej niepozorna okładka. A to, co się za tym kryje – jest niesamowite. Tak mogę to ująć jednym słowem.
Krystyna Mirek napisała kolejną powieść pełną ciepła, ale i prawdy o nas samych. Ludzie dziś zbyt często szafują wyrokami, widzą to co chcą widzieć i zupełnie nie zastanawiają się na tym, że raz wypowiedziane słowa mogą kogoś zranić na zawsze.
To smutne jak wiele nam nie trzeba, by wydać opinię o innych sądząc tylko po pozorach, po ich zwykłej, szarej powierzchowności?
Ale tak właśnie jest.
Autorka podkreśla to stanowczo w swej powieści, co więcej ewidentnie nie zgadza się na to. Pokazuje w sposób prosty jak mocno żyjemy w czasach gdzie liczy się to o widać w mediach społecznościowych. Z jaką lekkością wyrabiamy sobie błędne często opinie o ludziach. Otaczają nas wszędzie uśmiechnięte zdjęcia, cudowne wspomnienia i tak zwane „lajki”. A przecież nie zawsze to, co widać jest odbiciem stanu faktycznego. Za tymi pięknymi fotkami kryją się często (nie zawsze) zgrzyty, kłótnie, tragedie.
Podczas lektury zastanawiałam się dlaczego ludzie to robią...
Dlaczego robią tyle rzeczy na pokaz?
Czy fałsz tak często pokazywany w sieci daje im poczucie jakieś dziwnej satysfakcji?
Czy może dodaje im siły i wiary?
Czy jest swego rodzaju wyznacznikiem ich wartości?
Trudno odpowiedzieć na te pytania nie znając przyczyn takiego postępowania.
Jedno wiem na pewno, żadne piękne zdjęcia w „internetach” nie są w stanie zmienić naszej rzeczywistości.
Dlatego idąc dalej śladami bohaterów powieści Krystyny Mirek śmiało mogę powiedzieć, że tylko żyjąc prawdziwie mamy możliwość kreowania naszego szczęścia i zadowolenia.
„Szczęście za horyzontem” to również powieść, która porusza temat pomocy międzyludzkiej, zwracania uwagi na to, co dzieje się w naszym pobliżu.
Ileż to razy przechodzimy obok czyjegoś nieszczęścia – i nic z tym nie robimy?
Ile razy wolimy udawać, że nie widzimy czyjejś biedy? Czyjejś tragicznej sytuacji?
Zapominamy o tym zaraz jak znikamy za zakrętem.
Wiadomo, że całego świata nie zbawimy. Nie ma takiej opcji.
Często nasza własna codzienność bywa wystarczająco trudna do ogarnięcia… Ale mimo wszystko, nie traćmy naszego człowieczeństwa. Nie zabijajmy własnymi kłopotami empatii, która w nas drzemie.
Czasami wystarczy komuś mały gest z naszej strony. Podzielenie się śniadaniem, pokazanie innej drogi, kilka słów wiary w czyjeś możliwości. I maszyna ruszy… Autorka nie zawiodła mnie ani fabułą, ani kreacjami bohaterów. Wiele się dzieje i akcja naprawdę postępuje z każdą kolejną stroną, tak że nie sposób jest się oderwać.
Bohaterowie żyją, są prawdziwi, mają wady i zalety, a to sprawia, że bardzo łatwo się z nimi identyfikować i współodczuwanie ich emocji jest w tym przypadku samoistne.
Justyna i Jan – dwa różne światy.
Ona – dziewczyna z miasta, której życie zmieniło się w osobisty dramat za sprawą jednej złej podjętej decyzji. Czy będzie potrafiła sobie wybaczyć? Czy kiedykolwiek uzna, że zasługuje od życia na coś więcej niż pokuta?
On – zwykły, prosty chłop, jak sam o sobie mówi. Młodzieńcze zatracenie się w chwili zaowocowało w jego przypadku diametralną zmianą nie tylko w jego życiu, ale zaważyło o losach kilu osób. To pociągnęło za sobą lawinę kolejnych obowiązków, trudności i kłopotów, które z każdym dniem przygniatają go swym ciężarem. Czy jest w stanie uwierzyć, że jeszcze będzie dobrze? Czy mężczyzna, z trójką dzieci może otworzyć drzwi swego serca na miłość? Czy będzie na tyle silny, by zawalczyć nie tylko o dobro dzieci, ale i o własne szczęście?
Historia pozornie zwyczajna. A jednak pod tymi pozorami kryje się głęboka refleksja nad życiem.
Autorka nie daje nam przyzwolenia na letarg. Ustami Justyny wykrzykuje nam w twarz, że cokolwiek się dzieje, zawsze trzeba być szczerym, ze sobą i ze światem. Bez tego, nie da się zbudować nic. Zaś postawą Janka pragnie pokazać nam, że brak wiary w siebie i ludzi, sprawia że stoimy w miejscu.
„Czasem spalone mosty to najlepszy początek!” - takie słowa padają w powieści.
Czy faktycznie tak jest?
Kiedyś, ktoś powiedział mi, że idąc przed siebie, nie powinnam palić mostów za sobą.
Nie posłuchałam. Spaliłam kilka z nich.
A jednak...
W moim przypadku od jednego takiego spalonego mostu zaczęło się dziać coś dobrego. Podobnie jak powieściowy Jan wykonałam jeden telefon i na nowo zbudowałam ten most. Okazało się, że można, i że ze wszech miar warto, bo „(…) wszędzie można znaleźć swoją furtkę do szczęścia”.
Przede mną wiele pracy, wiele dróg i wiele furtek do otwarcia… Jednak te jeden odbudowany most okazał się dla mnie początkiem czegoś nowego. Dzięki temu wiem, że mam przy sobie osoby, które zawsze dostrzegały we mnie wartość samą w sobie. Nie przez piękne zdjęcia w mediach, nie przez fałszywie budowany obraz...a dlatego, że po prostu jestem dla nich kimś godnym zaufania, kimś komu warto dać drugą szansę, podać rękę. Dzięki temu poznałam nowe osoby, które stały się dla mnie naprawdę ważne.
„Szczęście za horyzontem” to powieść, którą można śmiało mogę określić jako skarbnicę drogowskazów, które autorka poutykała pomiędzy zagmatwane losy bohaterów. Porusza do głębi, skłania do refleksji nad własnym postępowaniem i nad postrzeganiem świata. Zachęca byśmy nie odwracali wzroku od drugiego człowieka i nie żyli jedynie iluzjami, jakie zewsząd nas atakują w mediach. Żyjmy pełniej i bardziej świadomie, bo tylko tak jesteśmy w stanie czerpać ze świata pełnymi garściami. Być sobą i znaleźć w naszej egzystencji to, co najważniejsze.
"Człowiek może odnaleźć prawdziwe szczęście w zachwaszczonym ogrodzie (...)” „Szczęście za horyzontem” otuli Was swoim ciepłem i delikatnością. Z pewnością trafi do waszego czytelniczego serca. Uzmysłowi to, o czym zbyt często zapominamy w codziennym pędzie, prawdę o tym, że to co prawdziwe i dobre jest obok nas, ale często tego nie widzimy, gdyż wybieramy to, co jest wygodniejsze i łatwiejsze czyli pozorność. Gdy tymczasem spełnienie i szczęście wymagają od nas czasami walki i poświęcenia. A sukces (ten nasz wewnętrzny) będzie nam smakował o tyle bardziej i mocniej, o ile ciężej przyjdzie nam na niego zapracować.
"Kto nigdy nie był głodny, pojęcia nie ma o smaku potraw. Kto nie pracuje naprawdę, nie zna przyjemności wytchnienia." Polecam zdecydowanie, ta powieść urzekła mnie nie tylko swoją prawdziwością, ale również ciepłem i odrobiną miłości (nie szalonej i szybkiej), ale tej prostej, rodzącej się powolutku każdego dnia. Zauroczyła mnie także magicznym, jesiennym klimatem górskiej miejscowości, gdzie bliżej człowiekowi do natury i jej skarbów. Chwyciła mnie za serce prostotą i ujawnieniem piękna, tam gdzie często go nie dostrzegamy.
"Szczęście za horyzontem" to idealna lektura na zimne wieczory i po ciężkim dniu pracy, przy parującym kubeczku herbaty. Rozgrzeje Was i wzruszy, a przede wszystkim otworzy furtkę, za którą mam nadzieję, każdy z Was zobaczy to wszystko, co warto cenić w życiu.
Za egzemplarz do recenzji serdecznie dziękuję Wydawnictwu Edipresse.
Autorka wprowadza nas w klimat małomiasteczkowości gdzie każdy o każdym wszystko wie, ba! Czasem ludzie potrafią współczuć, pokręcić głową na znak dezaprobaty, (...) wygłosić swoje zdanie oceniając innych...i tyle. Gadać, pokiwać głowami, machnąć ręką i pójść dalej do swoich obowiązków. Nie potrafimy bezinteresownie wyciągnąć ręki, podejść zapytać czy coś potrzeba albo tylko być i pomilczeć. To jest już ponad nasze możliwości. Sama Justyna pojawia się w życiu rodziny Janka bo ma cel, musi odbyć pokutę, żeby uspokoić sumienie. Czy w innym przypadku zwróciłaby uwagę na smutek bijący z oczu dzieci, na bezsilność ich ojca...?
Jak niewiele potrzeba by wywołać uśmiech na twarzach najmniejszych, na to by się nie poddawali w dążeniu do realizacji marzeń, ale...też jak malutko potrzeba by wywołać lawinę nieszczęść, wystarczy słowo, które niejednokrotnie rani bardziej niż fizyczny ból.
Ta książka wywołała we mnie wiele emocji, od złości poprzez smutek, aż po uśmiech i nadzieję na lepsze.
Czytałam ją i widziałam nas, nasze ludzkie zachowania, tak niedorzeczne, tak pełne złośliwości, zazdrości i pychy. Droga autorko dziękuję za tę historię, pokazała mi,że każdy człowiek pomimo błędów jakie popełnił, ma prawo do wysłuchania bez oceniania i ma prawo do szczęścia...a ono tylko czeka, aż, czasem, się o nie potkniemy i nie odrzucimy gdy wyciągnie w naszą stronę swój promyk.
Gorąco polecam, bardzo się cieszę,że takie powieści są wznawiane bo przyznam szczerze, nie wiem czy w innym wypadku bym po nią sięgnęła, a warto, uwierzcie mi, warto.