á
â
ă
ä
ç
č
ď
đ
é
ë
ě
í
î
ľ
ĺ
ň
ô
ő
ö
ŕ
ř
ş
š
ţ
ť
ů
ú
ű
ü
ý
ž
®
€
ß
Á
Â
Ă
Ä
Ç
Č
Ď
Đ
É
Ë
Ě
Í
Î
Ľ
Ĺ
Ň
Ô
Ő
Ö
Ŕ
Ř
Ş
Š
Ţ
Ť
Ů
Ú
Ű
Ü
Ý
Ž
©
§
µ
Postanowiłam sprawdzić, co to, tym bardziej, że obecnie coś takiego jak "literatura katolicka" praktycznie nie istnieje, jak dla mnie skończyła się w Polsce na Kossak, (...) a za granicą na Brusie Marshallu. Jeśli nawet pojawia się coś pretendującego do tej półki, to albo jest lukrowane i ociekające hektolitrami zjełczałego liryzmu, albo przeciwnie, cały czas usiłuje podlizać się czytelnikowi udając, że wcale nie jest takie katolickie na jakie chciałoby wyglądać.
No i zostałam przyjemnie zaskoczona.
Po pierwsze tytuł - w zasadzie nieprzetłumaczalny i chyba rzeczywiście tłumacz i redakcja wybrali najlepszą opcję. Bo jak przetłumaczyć słowo "passion" (The passion of Mary Margaret) kiedy pola semantyczne obu słów w polskim i angielskim ledwie na siebie zachodzą? Owszem, można, ale tytuł byłby niesprzedażowy i raczej by odstraszał :) Książka ma formę pamiętnika, ale już na początku coś się nie zgadza.
Na początku jest krótki list do jakiejś Anieli, zaczynający się m.in. od słów "przeżyłaś mnie. Wiedziałam, że znajdziesz te notatki w szafce na bieliznę" datowanym na październik 2000, ale u samej góry jest notatka: "Znalezione pod oknem przez siostrę Bernadettę Fresnell, kwiecień 2025" A dalej jest tylko ciekawiej. Okazuje się, że list dołączony jest do zeszytu, w którym ponad siedemdziesięcioletnia siostra zakonna, Maria Małgorzata, spisuje historię swojego życia dla młodszych sióstr, które przyjdą po niej, a robi to na prośbę przełożonej, która poleciła coś takiego wszystkim starszym siostrom.
I jakby tego było mało, zaczyna od nocy swojego poczęcia, kiedy to "młody seminarzysta posiadł moją matkę wbrew jej woli pod murami Fortu McHenry".
Brzmi znajomo? Nic podobnego! W tej książce nic nie jest takie, jakie się z początku wydaje.
Siostra pisze chaotycznie, przeskakując czasem o całe dziesięciolecia do przodu, to znów cofając się - jak to bywa w tego rodzaju opowieściach, ale już po kilkunastu stronach czytelnikowi udaje się ogarnąć ten chaos i podążać za nią krok w krok. Warto tu dodać, że urodziła się w roku 1930, prowadzi więc czytelnika przez kilka epok, mamy i segregację rasową, i Ku Klux Klan, i wojnę, i syfilis, i AIDS, i męskie prostytutki (nie wspominając o damskich) ale nie jest to książka o żadnej z tych rzeczy, one się po prostu pojawiają tak samo, jak czasem pada deszcz, a innym razem wieje wiatr, na polu rośnie kukurydza, a rybacy poławiają kraby, ktoś się rodzi, ktoś umiera albo gdzieś wybucha pożar. Taki po prostu jest świat. I przez ten świat przechodzi bohaterka, "papistka", jak nazywają ją niektórzy (nie zapominajmy, że akcja dzieje się w USA, gdzie katolicy są mniejszością).
Spodobała mi się scena, w której s.Maria Małgorzata patrząc na zgliszcza nowej szkoły spalonej dopiero co przez Ku Klux Klan, ponieważ szkoła przyjmowała dzieci bez względu na kolor skóry, a także wszystkie sieroty (w 90% murzyńskie) z prowadzonego przez zgromadzenie domu dla sierot, pyta Morfeusza, jednego z wychowanków: - Jak mogli zrobić coś takiego?
Jest to oczywiście pytanie retoryczne, ale Morfeusz odpowiada: "- Tak po prostu, siostro Mario Małgorzato. Nienawidzą nas, to wszystko. Powinnaś o tym wiedzieć. Jesteś katoliczką.
Ale musi być jakiś ważny powód takiej nienawiści.
Bez urazy, siostro Mario Małgorzato, ale tu się bardzo mylisz. Mogłoby jednak być jeszcze gorzej. Mogłabyś być katoliczką i do tego Murzynką.
Wzięłam go za rękę i patrzyliśmy na nasze marzenia rozpadające się w ognistej glorii głupoty, zważywszy na czasy, po części naszej własnej".
Ale to NIE jest książka o nienawiści ani o segregacji rasowej, ona po prostu się pojawia, tak samo, jak czasem pada deszcz, a innym razem wieje wiatr, na polu rośnie kukurydza, a rybacy poławiają kraby, ktoś się rodzi, ktoś umiera albo gdzieś wybucha pożar...
Jeśli przeczytacie zajawkę z tyłu książki, wyda się Wam, że ta książka jest o czymś jeszcze zupełnie innym i też - będziecie mieć rację i nie będziecie mieć racji. :) A ja nie powiem, o czym ona jest. ;) Jak jednak napisała bohaterka: "Jezus zawsze prowadził, mimo że nie jest zbyt ostrożnym kierowcą. Tak naprawdę, jeśli chcesz wiedzieć, bierze ostre zakręty z setką na liczniku".
Tak więc wreszcie znów można coś położyć na półce zarówno z beletrystyką chrześcijańską, jak i z beletrystyką katolicką. Nie mówię, że to jedyna książka z tego gatunku, wiem, że wyszło parę, nawet naszych rodzimych autorów, ale jeszcze nie miałam okazji się z nimi zapoznać (poza tymi, z którymi się zapoznałam i nie polecam :) ). Jednak jak na razie jest to pierwsza, która ma prawo na tę półkę trafić. I do tego nie jest ani trochę lukrowana, nie ma tam też ani grama podlizywania się czytelnikowi, ani ukłonów w stronę tych, którzy tego gatunku nie lubią.
Kto chce, niech sięga, ja uważam, że to dobra książka, oczywiście dla tych, którzy lubią dobrą literaturę obyczajową, z tej trochę lżejszej w czytaniu, ale dającej do myślenia. Ja to nazywam książkami bez pustych kalorii.
Polecam i już się zapisałam na inną powieść tej autorki. Muszę sprawdzić, czy będzie równie dobra.
Aha, jeszcze wady - tylko jedna: redaktor i/albo tłumacz z Krakowa, co skutkuje kwiatkami w rodzaju "ubrał sweter". Więcej grzechów nie pamiętam...